11 aktualna temperatura 7 °C
ciśnienie 1018 hPa pm2.5 7 μg/m3
Wspaniałe powietrze! wilgotność 45% pm10 8 μg/m3

Księżyc z Peweksu – o luksusie w PRL

„Księżyc z Peweksu – o luksusie w PRL” to książka Aleksandry Boćkowskiej wydana nakładem Wydawnictwa Czarne w 2017 roku. Opowiada o luksusie w czasach PRL-u.

Poniżej prezentujemy fragment rozdziału tej książki poświęcony życiu w tamtych czasach na Saskiej Kępie.

Aleksandra Boćkowska

Luksus lokalny. W elitarnym wirze

No to na szlif. Szlifować bruki. Francuską od Obrońców do ronda. Po to tylko, by zatrzymać się na chwilę w barze z dużymi oknami, zwanym przez to „telewizją”, i zawrócić. Bo dalej już był koniec mapy.

Jak malowanie

Listopad 1945 roku. Barbara, siostra malarki Zofii Czerwosz, pisze w liście:
„W niedzielę byłam na imieninach. [...] Bardzo dowcipnie był nakryty stół: biały papier jako serweta i na miejscu każdego narysowany czarnym tuszem talerzyk (z ząbkowanymi brzegami), z boku leżały częściowo na stole, częściowo na „talerzyku” również narysowane srebrne sztućce: nóż i widelec. Na środku talerzyka stał rzeczywisty kieliszek. To znaczy zwykle nie kieliszek, a np. słoik od kremu, szklanka od musztardy itd.”

Zwykła sprawa. Jeśli luksus akurat przepadł, trzeba go sobie narysować. Tutaj to łatwe, bo pełno plastyków. Wymalują tak pięknie, że wieść o Saskiej Kępie jako powojennej enklawie luksusu przetrwa dekady.

Chociaż było, jak było.

Barbara we wrześniu 1945 roku: „W domu zrobione są już wszystkie tynki. [...] Nie można piec. Mamy mąkę, tłuszcz i cukier, a żadnego pieca”.

W październiku: „Cały dom (z wyjątkiem strychu) ma już pojedyncze okna. Zaczęły iść piece”.

W listopadzie: „Wody jeszcze nie mamy, światło trochę mniej gaśnie”.

[…]

O Saskiej Kępie początku XX wieku pisano, że to miejsce popularnych zabaw uczęszczane przez proletariat. […] W latach dwudziestych […] zbudowano most. Właściciele gruntów, potomkowie holenderskich osadników z XVII wieku, dzielą Kępę na parcele i powstają wille oraz kamienice. Awangardowe i zachowawcze. Saska Kępa staje się – jak piszą Grzegorz Piątek i Jarosław Trybuś – „komfortową dzielnicą mieszkalną”. Władze miejskie mają pomysł, by w 1944 roku zorganizować tu Wystawę Światową. Z planów zostaną jedynie zagraniczne nazwy ulic (Finlandzka, Irlandzka, Holenderska, Londyńska), przeplecione polskimi, ale tylko od bogatych miast (Katowicka, Zakopiańska), i z polska zawadiackimi (Zwycięzców, Obrońców, Walecznych). Główna arteria dzielnicy – ulica Francuska, nim przejdzie w Paryską, napotka na plac Przymierza (jak paryski Place de la Concorde).

Tuż po wojnie znów nie ma mostu, ale są domy. Czasem bez okien, czasem bez frontowej ściany, czasem całkiem zburzone, w większości jednak – stoją. To już luksus. Kiedy lewy brzeg rzeki krząta się w ruinach, siostra Zofii Czerwosz notuje: „Na Wiśle bardzo powoli organizują się przystanie, nie ma prawie wcale sprzętu. Ceny łódek 30–40 godzina. To drogo, prawda? Zapisałam się do Ligi Morskiej, do której należy obecnie teren Towarzystwa Krajoznawczego. Bardzo jest zniszczony, właściwie to jest tylko ziemia i resztki parkanu. Ewa uszyła sobie opalacz z żółtej części flagi LOP-u, mówi, że jej nawet by nie szkodziły litery na froncie, ale zdaje się, że się wypiorą. Nad Wisłą widuje się najrozmaitsze stroje: panie w męskich plus coś niecoś, panowie w damskich różowych (sama widziałam) i nikt się nie dziwi. Piszę bardzo brzydko, bo cały czas leżę na brzuchu na ziemi, właściwie nad Wisłą i dlatego piszę tyle o wodzie”.

Dzień wcześniej ulicami Warszawy przemaszerowały oddziały Armii Czerwonej. „Punktualnie o godz. 19 w Alejach Jerozolimskich, naprzeciw pochylonych szkieletów Dworca Głównego rozpoczął się wiec zorganizowany przez Warszawską Radę Narodową – relacjonowało „Życie Warszawy”. – O bruk Warszawy dzwoniły żołnierskie buty, które spod Stalingradu, z kurzu pól ukraińskich, a teraz z autostrad i okopów berlińskich niosły nam w upartej, bezkompromisowej i ofiarnej walce, niemal ponad ludzką miarę – Wolność”.

Ponadto gazeta zawiadamiała, że most pontonowy na wysokości Saskiej Kępy działa mimo podniesienia poziomu wód, a na Pradze uruchomiono dwa nowe tramwaje. W ogłoszeniach drobnych sporo o cerowniach garderoby, ktoś w Alejach Jerozolimskich kupiłby motocykl, po sąsiedzku wdowa szuka pracy w charakterze zarządzającej pensjonatem lub innej instytucji „z pierwszorzędnym gotowaniem”, portier hotelowy władający sześcioma językami rozgląda się za odpowiednim zajęciem, […] a café bar Aperitif przy Nowogrodzkiej i dancing przy Brackiej znowu zapraszają. Z Saskiej Kępy konkret: „Sprzedam willę, z meblami, częściowo zniszczona, odremontowana. Wiadomość: Obrońców 5”.

Już widać, że tu będzie inaczej. Na razie jest gęsto.

W willi przy Królowej Aldony 3, którą przed wojną zbudował dla siebie architekt Lucjan Korngold (zdołał uciec z okupowanej Warszawy, w latach czterdziestych osiedlił się w Brazylii), mieszka dwadzieścia parę osób. Od ogrodu państwo Gawrońscy z trzema córkami, w pomieszczeniu służbowym gruziński książę, w suterenie państwo Wilkowie – mąż z dwiema żonami, obozową i niespodziewanie odnalezioną przedwojenną, w salonie szewc z żoną, w byłej kuchni kowal kolejowy z rodziną, na pierwszym piętrze murarz, na górze – w pokoju z dziurą w suficie – państwo Kobuszewscy. […]

Inżynier Heybowicz, który przed wojną prowadził z braćmi firmę budowlaną (pracowali przy budowie Saskiej Kępy, ale też na przykład Gdyni), w 1945 roku wraca z oflagu. Zatrzymuje się u siostry przy Dąbrowieckiej. Kiedy siostra wyjeżdża do Anglii, zostawia mieszkanie rodzinie. Siedem osób – on, rodzice, jego mała córka i dwoje dorosłych dzieci z małżonkami – musi zmieścić się na pięćdziesięciu metrach. Resztę domu zajmują lokatorzy z kwaterunku – ze trzydzieści osób.

Czasem bywa bardzo przyjemnie. Introligator Plichta wprowadza się do siedemdziesięciometrowego mieszkania przy Francuskiej. Żona, córka, syn, kuzynka, gosposia. Z sąsiadami – wśród nich lekarka z inżynierem, pianistka, wytwórca puszek na pastę do butów, fotograf, szewc i adwokat – nieustannie biesiadują. Poker, brydż, kolacje. Jeśli party jest poważniejsze, zapraszają Orkiestrę z Chmielnej. Jeśli gości jest zbyt dużo, u jednych sąsiadów zostawiają płaszcze, u drugich kładą spać dzieci. Po większym przyjęciu jak w banku mają wizytę funkcjonariuszy: a co tu tyle tych samochodów?! Bo przed ich kamienicą parkuje aż pięć. W tamtym czasie prywatne auta są wysoce podejrzane. Aż do 1956 roku mają – dla ułatwienia identyfikacji – specjalne rejestracje, najczęściej poprzedzone literą H, rzadziej K, L, M, N. Zatem na niewielu ulicach stoi aż pięć, i to nie żadnych NRD-owskich dekawek, tylko z prawdziwej zagranicy. Introligator Plichta w latach pięćdziesiątych jeździ renault frégate – najnowszym modelem tej marki.

Niektórym udaje się z kwaterunku wywinąć. Rodzina Grupińskich – rodzice, dwóch synów, babcia i gosposia – zajmuje dziewięćdziesięciometrowe mieszkanie w alei Waszyngtona. Przed wojną należał do nich cały dom, teraz już tylko mieszkanie. Ledwo się trochę urządzają, a tu urzędnicy plombują pokój – ma się wprowadzić budowniczy Warszawy. Ojciec skarży się kolegom, wśród nich jest właściciel komisu samochodowego, jedynego wówczas w mieście. Zna wszystkich dygnitarzy.
– Ja ci to załatwię – mówi.

[…] Następnego dnia urzędnicy zdejmują plomby. Z zachowaniem pozorów – mieszkający po sąsiedzku pianista Jan Ekier za zgodą ministerstwa kultury ma tu przenieść fortepian. Niby że do ćwiczeń. Zawsze to lepiej niż obcy człowiek kręcący się po mieszkaniu.

[…]

Wszędzie tu pełno artystów. Początkowo przy Walecznych lokuje się Zarząd Główny Związku Polskich Artystów Plastyków. Prędko przenosi się do pałacyku Zamoyskich przy Foksal, ale artyści zostają. Przy Finlandzkiej powstaje oddział Pracowni Sztuk Plastycznych – państwowego pośrednika między artystami a klientami. Przy Obrońców plastycy dostają mieszkania, działa stołówka, w willi pod numerem 28/30 ma pracownię rzeźbiarz Stanisław Sikora. […]. Przy Miedzeszyńskiej odbywają się pierwsze wystawy. Przy Zakopiańskiej też co dom, to artyści: malarze Bronisław Tomecki, Jan Molga, Halina i Leon Michalscy, architekt i grafik Stanisław Zamecznik, rzeźbiarz Wojciech Czerwosz z żoną Zofią. […]

Zagęszczenie działało podobno mobilizująco. Bo jeden szedł ulicą, a drugi wyglądał przez okno i mówił:
– Wpadnij do mnie zobaczyć, co zrobiłem.
A tamten panika, bo sam nic nowego nie ma. Wracał więc do domu i brał się do pracy.
– Saska Kępa na pewno nie była drobnomieszczańska. Panował inteligencki, artystyczny luz – mówi Magdalena Czerwosz. Krystyna Heybowicz-Gieros, córka inżyniera z Dąbrowieckiej, w latach sześćdziesiątych jeździła do pracy na drugą stronę Wisły.
By zdążyć, musiała wyjść z domu dziesięć po szóstej.
– Szłam przez puste ulice. Kępa nie wstawała dziesięć po szóstej!
Ruch zaczynał się przed ósmą, przed lekcjami w szkołach.

Koniec mapy, więc Francuską z powrotem na Obrońców. Tutaj pod numerem 12A są już wszyscy. Jeśli ciepło, przesiadują w ogródku, jeśli zimno – w piwnicy. W gazetach piszą, że studenci omawiają tu najnowsze projekty i świeżo zaparzoną kawą oblewają zdane egzaminy. Na zdjęciach między filiżankami stoją kieliszki z winem, a nad głowami tłumu – wiecznie jest tu ścisk – unosi się dym z papierosów. O kawiarence Sułtan melancholijną piosenkę napisał Jeremi Przybora, znał ją dobrze z czasów romansu z Agnieszką Osiecką. W kawiarence Sułtan siadywała cała Saska Kępa i jeszcze pół Warszawy. Kawiarenka Sułtan nie była pierwsza, przed nią było Bistro i Frisco, ale była najważniejsza.
– Sułtan to było wiążące miejsce – powie ktoś.
W niedzielę po mszy przychodziły całe rodziny. Wtedy sernik, kawa, oranżada własnej roboty. Lody podawane przez klapkę wyciętą w drucianym ogrodzeniu.
O każdej innej porze tabuny młodych. Zamienić parę słów, bo zobaczyli w ogródku kogoś znajomego. Podrwić z przyjezdnych, to znaczy tych z miasta – jak na Kępie mówiono na resztę Warszawy. […] Omówić sprawy.
Kiedyś ktoś rzuca:
– Załóżmy Republikę Wolnej Saskiej Kępy. Postawimy przy rondzie szlaban i koniec, tylko dla swoich.
Nie stawiają wprawdzie, ale żyją, jakby stał.



Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę