Wspomnienie mieszkanki Saskiej Kępy - Doroty Zegarowskiej o spotkaniu z dzieciństwa z Jerzym Michotkiem: aktorem, piosenkarzem a także reżyserem programów tv i estradowych. Był czerwiec 1995 roku, urodziny mojej nieżyjącej już Cioci Danusi. Ciocia – wiedząc, jak bardzo kocham śpiew – uprzedziła mnie, że przyjdzie również Jerzy Michotek (aktor filmowy i piosenkarz mieszkający na Saskiej Kępie). Oczekiwałam niecierpliwie tego wieczoru. Spodziewałam się spotkać wesołka – takiego, jakim się jawił w filmach i na estradzie. Tymczasem Jerzy Michotek okazał się bardzo poważnym panem, a mimo tego absolutnie nie stwarzał dystansu między nami. Miał w sobie coś, co sprawiało, że wzbudzał ogromny szacunek. W domu wujostwa czuł się jak u siebie i od razu oznajmił wujkowi : "Tosiek, DAJEMY DZIEWCZYNIE KSIĄŻKĘ ", po czym – nie czekając na odpowiedź – podszedł do biblioteczki, zdjął napisaną przez siebie książkę o Lwowie i podpisał ją "Dorotce z Warszawy przez Nowy Jork częstochowski Jurcio ze Lwowa". Pan Jerzy urodził się w Częstochowie, ale wychował we Lwowie i z tym miastem czuł się związany. Po około godzinie pan Jerzy podał mi klucz do swojego samochodu, prosząc o przyniesienie mu gitary. No, to już wiedziałam – szykuje się śpiewanie, a mnie do tego dwa razy zapraszać nie trzeba. Zaczęła się uczta: piosenki lwowskie, a przy okazji przepiękna lekcja historii. Pan Jerzy był piewcą Lwowa, jemu ten Lwów płynął z serca. Mówił o zaułkach tego miasta, o jego obronie, o tym, w jaki sposób została wybrana trumna z ciałem żołnierza, która została przewieziona do Warszawy. O wielu jeszcze innych rzeczach mówił tego wieczoru pan Jerzy. Czasem rozmawialiśmy zupełnie zwyczajnie, trochę refleksyjne... Ot, na przykład poprosił nas pan Jerzy, żeby mu opowiedzieć o naszych najszczęśliwszych momentach w życiu. Każdy z obecnych wspomniał wybrane wydarzenia. Kiedy przyszła moja kolej, odpowiedziałam, że dla mnie najszczęśliwszą jest każda przeżyta chwila. - „I O TO MI CHODZI” - odpowiedział pan Jerzy. No i śpiewał. Śpiewał przecudownie i ogromnie dużo o swoim ukochanym Lwowie, o tamtejszych batiarach, a my razem z nim. Pojawiały się i inne piosenki . Śpiewając promieniał cały. Odmówił jedynie wykonywania przy wódce piosenek o lwowskich Madonnach. Po spotkaniu u cioci pan Jerzy odwiózł mnie pod sam dom. Nie przyjmował do wiadomości argumentu, że mogę wrócić autobusem. Trwał przy swoim zdaniu, że kobieta sama nie będzie jeździła po mieście w nocy. Było to moje jedyne z panem Jerzym spotkanie. Miesiąc później przegrał walkę z rakiem płuc.