11 aktualna temperatura 7 °C
ciśnienie 1018 hPa pm2.5 7 μg/m3
Wspaniałe powietrze! wilgotność 45% pm10 8 μg/m3

Z pamiętnika chłopaka ze starej Kępy, który ruszył w świat...

8. Kiedy pojawia się tęsknota za ojczyzną

Pierwsza wizyta w Polsce po czasie spędzonym na emigracji wywołuje wiele emocji. W trakcie spacerów po ulicach Kępy ożywają wspomnienia z dzieciństwa i młodości. Jak wyglądała pierwsza podróż Witka do ojczyzny? Przekonajcie się sami.

W Kanadzie szło nam wszytko generalnie rzecz biorąc nieźle. Ja zdałem egzaminy na ontaryjską licencję inżynierską i dalej awansowałem w pracy, a Jola przeniosła się do innej agencji podróży, gdzie miała wyższe zarobki. Na dodatek w 1986 roku udało się nam otrzymać z powrotem polskie paszporty. Były to tak zwane paszporty konsularne, wydawane wówczas obywatelom polskim przebywającym na stałe zagranicą. Po otrzymaniu swego polskiego paszportu postanowiłem więc odwiedzić Polskę. Tam jednak wciąż panowała komuna, więc niektórzy nasi kanadyjscy znajomi dziwili się moim planom i przestrzegali mnie, że tą wizytą mogę narobić sobie kłopotów. Ja jednak zdecydowany byłem na ten wyjazd, bo po sześciu latach nieobecności w Polsce chciałem znów zobaczyć swoich rodziców, siostrę i starych przyjaciół, a także pospacerować ulicami Saskiej Kępy.

Ponieważ moim pierwszym samochodem w Kanadzie był używany Pontiac Astra, który zaczął się już powoli psuć, przy okazji tego wyjazdu do Europy zdecydowałem się na kupno nowego auta. Volkswagen Canada miał wówczas tak zwany European Delivery Program, który pozwalał na zakup auta w Kanadzie, a jego odbiór w fabryce Volkswagena w Niemczech. W ten sposób kanadyjski nabywca auta mógł spędzić urlop w Europie jeżdżąc tam swoim nowym samochodem, który na koniec wysyłano mu statkiem do Kanady. Ja zdecydowałem się zakupić w tym programie Volkswagena Jettę. I tak po przylocie z Toronto do Hanoweru oraz krótkiej podróży pociągiem do Volfsburga, 10 października 1986 roku odebrałem w fabryce Volkswagena swoje nowe auto. Tego samego dnia po nieprzespanej w samolocie nocy i bez żadnego odpoczynku wyruszyłem samochodem w dalszą drogę do Polski. Było to dla mnie duże przeżycie, szczególnie, że o tej swojej wizycie nie powiedziałem wcześniej ani swoim rodzicom, ani siostrze, chcąc zrobić im niespodziankę. Pierwszą noc w Polsce spędziłem w hotelu w Poznaniu, gdzie zajechałem po północy. Stamtąd miałem już tylko 300 km do Warszawy. Przed wyjazdem z Poznania zadzwoniłem więc do rodziców na Kępę. Ich, jak się okazało, odwiedzała akurat moja siostra z mężem. W tej rozmowie telefonicznej z nimi udawałem początkowo, że dzwonię z Kanady. Oni, jak zwykle, zaczęli dopytywać się mnie, kiedy wreszcie przyjadę do Polski, a ja po krótkiej pauzie zapytałem czy za kilka godzin byłoby wystarczająco szybko. Po ich zdumieniu tym moim pytaniem powiedziałem im, że jestem już w Poznaniu i wyjeżdżam właśnie samochodem do Warszawy. Oni bardzo się ucieszyli i choć był to weekend i zamierzali gdzieś wyjść, postanowili czekać na mnie razem na Zakopiańskiej. W Polsce była akurat piękna jesienna pogoda, tak zwane babie lato, więc jak na skrzydłach pędziłem do domu. Tak bowiem odbierałem ten swój pierwszy z Kanady powrót na Kępę.

Warszawę pamiętałem bardzo dobrze, więc mimo sześcioletniej tam nieobecności, wiedziałem dokładnie jak jechać na Zakopiańską. Patrząc jednak przez szybę samochodu na warszawskie ulice, pokryte sadzą elewacje domów, stare przybrudzone biało-czerwone autobusy oraz spieszących się gdzieś ludzi, doznawałem surrealistycznych wrażeń. Wydawało mi się bowiem, że patrzę na jakiś dawny dokumentalny film, a nie że rzeczywiście tam jestem. Kiedy wjechałem wreszcie z Ronda Waszyngtona na Francuską zobaczyłem znany mi z dzieciństwa obrazek. Dwóch klęczących robotników zasmarowywało gorącym asfaltem ze stającego obok na przyczepie koksowego kotła dziurę w jezdni, przy pomocy drewnianych żelazek. Poczułem się wówczas tak, jakbym cofnął się w czasie o ćwierć wieku. Nasza stara Kępa wyglądała, bowiem jak nienaruszony skansen.

Przywitanie z rodzicami, siostrą i szwagrem w naszym dawnym mieszkaniu na Zakopiańskiej było bardzo radosne i wzruszające. Dla każdego przywiozłem jakiś mały prezent, więc wszystkich od razu obdarowałem. Potem były oczywiście długie rozmowy i opowiadania o tym, co przez te lata rozłąki zdarzyło się zarówno w ich jak i w moim życiu.

PRL była wciąż w kłopotach ekonomicznych i benzynę sprzedawano wówczas na kartki. Mój ojciec umiał jednak zawsze zdobyć to, co było do życia potrzebne. Dowiedziawszy się więc, że do Warszawy przyjechałem własnym samochodem, zaprowadził mnie do starego garażu na Styki, gdzie trzymał swój samochód. Po obu stronach garażu stały przy ścianach rzędy kanistrów z benzyną. Tata zameldował mi, że mam zaczynać od kanistrów stojących z lewej strony, a jak zużyje tę benzynę, przejść do kanistrów po prawej stronie. Tak więc mimo panujących ograniczeń paliwowych jeździłem swoją nową Jettą po Warszawie bez żadnych restrykcji.

Pożegnalna kolacja w Wilanowie (od lewej moja siostra Basia, Wandzia Radomska, ja, Ala Hornung i Mariusz Hornung). 1986 rok.

Następną osobą, którą odwiedziłem na Kępie była moja teściowa Hania. Mieszkała ona nadal na rogu Obrońców i Styki na przeciwko garażu ojca (ten garaż jest obecnie rozebrany). Hania też ucieszyła się bardzo z mojej wizyty. Po teściowej odwiedziłem kolejno wszystkich starych sasko-kępskich kolegów, którzy serdecznie mnie u siebie przyjmowali, a także swoje dawne biuro w CTK i starych kolegów z pracy. Spotykaliśmy się także później kilkakrotnie w dawnym Sułtanie. Ta nasza najbardziej znana sasko-kępska kawiarnia zmieniła już jednak właściciela, charakter oraz nazwę i obecnie nazywa się Maska. My, starzy sasko-kępiacy, wciąż jednak nazywamy ją Sułtan. Na koniec tej swojej pierwszej wizyty z Kanady w Polsce zaprosiłem swoją siostrę z mężem oraz najbliższych kolegów z żonami na kolację do restauracji w Wilanowie. Te pożegnalne kolacje powtarzały się przy każdej mojej późniejszej, prawie corocznej, wizycie w Polsce i stały się niejako tradycją.



Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę