11 aktualna temperatura 7 °C
ciśnienie 1018 hPa pm2.5 7 μg/m3
Wspaniałe powietrze! wilgotność 45% pm10 8 μg/m3

Z pamiętnika chłopaka ze starej Kępy, który ruszył w świat...

Na balkonie na Walecznych 41 widok w kierunku Saskiej, rok 1958

Było też na Kępie kilka osób upośledzonych psychicznie czy też fizycznie, które rzucały się nam w oczy. Do wariatów, jak to my na nich mówiliśmy, zaliczał się Paganini. Stał on często obdarty na rogu Francuskiej i Walecznych i grał na skrzypcach w postaci dwóch patyków. Innym był Jasio wariat, który chodził zawsze w mundurze wojskowym i wydawało mu się, że wciąż trwa jeszcze wojna. Przedstawicielem tej drugiej grupy był stary, chudy ostrzyciel noży chodzący po Kępie ze swoją archaiczną pedałówką na ramieniu i kaszkiecie na głowie. Miał on padaczkę i dostawał czasem ataków na ulicy, wywołując wokół małe zbiegowisko. Jeszcze innym był Kadłubek - mężczyzna bez obu nóg poruszający się na rękach, w których trzymał drewniane żelazka. Na tych żelazkach potrafił on np. wsiadać bez niczyjej pomocy do autobusu 117, który jeździł przez Most Poniatowskiego do lewobrzeżnej Warszawy i był wówczas jednym z dwóch autobusów miejskich przyjeżdżających na Kępę.

Drugim autobusem przyjeżdżającym na Kępę był autobus 113. Jego trasa prowadziła Wałem Miedzeszyńskim wzdłuż prawego brzegu Wisły na południe od Saskiej Kępy aż do Falenicy. Obsługiwał on różne małe miejscowości położone na tej trasie, między innymi Wieś Las. Na Kępę wjeżdżał on ulicą Paryską, a następnie jechał Francuską kończąc swą trasę na obecnym Rondzie Waszyngtona (do 1961 roku było to normalne skrzyżowanie ulic). Z autobusu 113 korzystali głównie ludzie spoza Kępy łatwo rozpoznawalni po swym wieśniaczym wyglądzie. W dni powszednie dojeżdżali oni na Kępę przeważnie po to, aby przesiąść się do innych środków miejskiej komunikacji i pojechać dalej. W niedziele niektórzy z nich przyjeżdżali jednak do naszego sasko-kępskiego kościoła na sumę - mszę odprawianą o godzinie 11.00. Ponieważ my, jak już wspomniałem wcześniej, chodziliśmy na niedzielne msze o 9.00, a w dni powszednie byliśmy w szkole, nie mieliśmy prawie wcale styczności z tymi wiejskimi przybyszami. Wyjątkiem były jednak święta takie jak Wielkanoc, a szczególnie lany poniedziałek czy jak kto woli śmigus-dyngus. Chłopaki z Kępy gromadzili się bowiem tego dnia na rogu Francuskiej i Obrońców, aby zgodnie z tradycją oblewać przechodniów, a szczególnie dziewczyny, wodą. Specjalny prysznic dostawały jednak od nas zawsze paniusie ze Wsi Las udające się do naszego kościoła i wysiadające na rogu Francuskiej i Obrońców z autobusu 113. Pamiętam, że pewnego roku pożyczyłem od swego ojca na lany poniedziałek samochodową pompę do opon, którą napełniałem wodą jak ogromną strzykawkę. Przy jej użyciu sprawiłem dwóm takim wystrojonym paniusiom prysznic od spodu. Uciekając w popłochu wpadły one na stojąca na rogu budkę Ruchu rozbijając w niej szybę. Ja miałem wówczas mieszane uczucia co do swego uczynku, ponieważ obawiałem się czy nie zrobiły one sobie krzywdy, a także czy nie będę miał nieprzyjemności za zbitą przez nie szybę. Wszystko skończyło się jednak tylko na strachu. W późniejszych latach lany poniedziałek na Kępie nabrał takich rozmiarów, że interweniowała nawet milicja. Dodam tu może jeszcze, że w czasie Świąt Wielkanocnych, a konkretnie w dzień rezurekcji, strzelaliśmy także na wiwat z kluczy. Wypełniało się je zestrugiwaną z zapałek siarką i zatykało obciętym gwoździem. Tym wiszącym na sznurku urządzeniem uderzało się od strony główki gwoździa w mur, co powodowało głośny wybuch siarki. Każdy z chłopaków chciał zrobić jak największy huk, więc duże klucze z dziurami w środku znikały wówczas z naszych rodzinnych domów.



Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę